Dzień 2: Monument Valley, Antelope Canyon, Horseshoe
Dzień 2
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od porannej pobudki na campingu znajdującego się w okolicach Lake Powell. Poprzedniego dnia o godzinie 22 trafiliśmy na teren cempingu, który okazał się cały zapełniony, a recepcja zamknięta. Po kilkukrotnym okrążeniu kempingu, udało się znaleźć jakieś miejsce, na które również polowała para z Czech. My byliśmy tam pierwsi, ale… ale podzieliliśmy się miejscem i noc spędziliśmy na tym samym miejscu.
Poranna pobudka, szybki ogar i kierunek Monument Valley. Chciałbym się z wami podzielić informacją na temat tego niesamowitego miejsca, dlatego zaczniemy od krótkiej definicji z Wikipedii.
Monument Valley (pol. Dolina Pomników) – region w USA, na wyżynie Kolorado, położony administracyjnie na granicy stanów Utah i Arizona, w całości na terenie rezerwatu Indian Navaho (Monument Valley Navajo Tribal Park).
Dolina mimo swej nazwy nie jest doliną, lecz obszarem, na którym erozja eoliczna stworzyła formy skalne w postaci iglic, stoliw, płaskowyży, gór stołowych, stromych izolowanych form zwanych butte. Ze względu na duże stromizny utworów skalnych swobodne poruszanie się jest możliwe tylko w dolnych partiach, co prawdopodobnie przyczyniło się do nadania terenowi nazwy doliny.
Dlaczego zaczynamy od informacji? Ponieważ, Dolina Pomników, na pierwszy rzut oka nie wygląda jak dolina. Wygląda jak olbrzymi płaski teren z wyrastającymi wielkimi skałami o różnorodnym kształcie. To było coś czego nie mogłem sobie wyobrazić. Jak to powstało, skoro mamy płaski teren i nagle z niego wyrasta 300 metrowa skała.
Monument Valley nie należy do Amerykańskich Parków narodowych, dlatego się zdziwiliśmy, kiedy Pani nie przyjęła naszego Annual Passa (tzw. karnet, który daje możliwość odwiedzania wszystkich parków narodowych w USA przez rok. Koszt – 80$ na jeden samochód, właścicieli może być 2, czyli teoretycznie można odsprzedać karnet i na nim będzie mógłbyć kolejny samochód).
Po Dolinie można było poruszać się samochodem. Droga żwirowa z niezliczoną ilością dziur, prowadziła wokół tych wielkich pomników. Bałem się, że w końcu urwiemy koło czy coś w naszym samochodzie, ale udało się bez żadnych problemów, jedynie samochód był cały w piasku. Nasz Ford Mustang, niczym dziki koń na bezdrożach Stanów Zjednoczonych sprawił się świetnie i pozwolił nam zobaczyć Monument Valley od dołu. Niezapomniane przeżycie i to uczucie, kiedy nagle znajdujesz się w jakim wąwozie i widzisz, po prawej ściana, po lewej ściana, a na górze Indianin. WESTERN!! Dokładnie tak się czuliśmy, jak na Westernie.
Stan Utah jest w innej strefie czasowej niż Arizona, co nam mocno komplikowało zaplanowanie czasu, a brak zasięgu w telefonach w ogóle nie pomagał. Nie byliśmy w stanie stwierdzić co i jak i która godzina gdzie jest, bo co chwilę coś się zmieniało! Mało brakowało, a byśmy nie dotarli do Antelope Canyon… Trzeba było trochę paliwa spalić i dotrzeć jak najszybciej. Niestety bądź stety, dotarliśmy przed 16 i załapaliśmy się na ostatnią wycieczkę. Światło nie było już takie ekscytujące i powodujące mega wow, ale w niektórych miejscach udało się jeszcze trochę doświadczyć tego wow! Na fotkach możecie ujrzeć jaki mniej więcej efekt, można było ujrzeć w tym niesamowitym miejscu…
Do Upper Antelope Canyon, można było się dostać jedynie wraz z organizowanymi przejażdżkami. Antelope Canyon znajduje się na terenie rezerwatu Indian, przez co Indianie mają do niego prawo i mogą organizować tego typu wyprawy. Kiedy grupa się zebrała, udaliśmy się do wielkiego pickupa, który wyglądał jak Monster Truck. Pani, która była jednocześnie naszym kierowcą oraz przewodniczką, kazała się trzymać mocno poręczy na pace i ruszyła w drogę. Dojazd do wejścia do Kanionu trwał około 20minut, 20 minut ostrej jazdy.
Wycieczki odbywają się w określonych odstępach czasowych, tak aby grupy miały około 10-15minut od siebie. Zwiedzanie Kanionu było na lekkiej napince. Wrażenie, że hajs musi się zgadzać było czuć od momentu zapisu i płatności za zwiedzanie do zakończenia zwiedzania. Dostępne są dwie opcje zwiedzania. Photography Tour oraz Regular Tour. Niestety, nie udało mi się skorzystać z opcji pierwszej, ponieważ wszystkie wolne terminy były już zarezerwowane. W drugiej opcji nie można było mieć ze sobą selfie sticków, statywów itd. Dlatego ciężko było mi uchwycić ciekawe ujęcia z dłuższym czasem naświetlania. Musiałem polegać na zdjęciach „z ręki”. Jak najbardziej na plus było to, że nasza Pani przewodnik pomagała ustawić aparat oraz pokazywała, w którym miejscu robić zdjęcia. Jak najbardziej zachowanie warte wręczenia tipa. Dzięki niej, udało się złapać parę fajnych ujęć na iPhone, który posiada ciekawy filtr Chromo. (dokładniej, posiadał przed aktualizacją do iOS 11).
Szybki powrót na ciężarówce, pakowanie swoich podekscytowanych tyłeczków do auta i 10 minut drogi na zachód słońca na Horseshoe Bend, czyli podkowa. Punkt widokowy na rzekę, która wyrzeźbiła Kanion na podobieństwo podkowy. Powiem wam, że myślałem, iż widok będzie typowy bez ekscytacji. Dlaczego? Widziałem mnóstwo zdjęć tego miejsca, zdjęć wykonanych na różne sposoby i obrobionych na sposobów jeszcze więcej. Lecz, to co tam ujrzałem sprawiło, że nie mogłem pojąć wielkości tego, co matka natura wykreowała przez tyle lat. Punkt widokowy ma to do siebie, że nie jest zabezpieczony. Można bez problemu pohuśtać nóżkami nad Horseshoe, czy po prostu spaść w dół. To dodawało pikanterii i adrenaliny, którą szybko studzili azjatyccy turyści wciskając się wszędzie z tymi swoimi iPadami i telefonami na selfie stickach. Nie zwracali uwagi na nikogo, nie szanowali, że ktoś robił zdjęcia itd. Po prostu typowy Japoński Janusz (Hakura, Tasuki, whatever) na wakacjach.
Strzeliłem swojego pierwszego w życiu timelapsa zachodzącego słońca, zrobiłem fotki zwisających nóżek, zwinęliśmy sprzęt i ruszyliśmy na kolejny spontan z noclegiem… Jak nam wyszedł? O tym dowiecie się w następnym odcinku!